Pierwszy etap wyprawy Leszka Mikulskiego został zakończony sukcesem. Jego celem była aklimatyzacja i przygotowanie kondycyjne wraz ze zdobyciem szczytu. Mont Blanc – nazwa pochodząca z włoskiego – Monte Bianco, co w tłumaczeniu znaczy po prostu Biała Góra. Najwyższy szczyt Alp i zjednoczonej Europy mierzący 4810 m n.p.m. Chociaż obecność sieci kolejek linowych skraca kilka szlaków, Mont Blanc wciąż pozostaje niebezpieczny. Gwałtowne załamanie pogody może zmienić jego stoki w bezlitosne piekło. Nawet łatwe podejście do schroniska może kryć nieoczekiwane niebezpieczeństwa.
Trasę z Polski do Chamonix we Francji założyciel ETM Group pokonał busem wraz z ekipą alpinistów i Zbyszkiem Bąkiem, przewodnikiem i organizatorem przedsięwzięcia. Na miejscu celem lepszej aklimatyzacji wybrali drogę prowadzącą z Les Houches do Nid d’Aigle czyli Orlego Gniazda o wysokości 2400 m n.p.m.. Stąd wspinaczka dalej prowadziła na 2760 m n.p.m. do „Baraku Forsaydów”. Po regeneracyjnym noclegu i pożywnym śniadaniu Leszek Mikulski wraz z sześcioma swoimi towarzyszami przystąpił do kolejnego podejścia, tym razem do schroniska Tete Rousse na wysokości 3167 m.n.p.m. Pierwszym znaczącym celem było dotarcie na szczyt Aiguille du Gouter. Trasę tę pokonał przechodząc przez lodowiec Tete Rousse, a następnie po kolejnym noclegu w schronisku o tej samej nazwie, pokonał bardzo niebezpieczny fragment drogi „Kuluar Rolling Stones”. Skalną grzędą wszedł na szczyt Aiguille du Gouter (3817 m n.p.m.). Na jego wierzchołku znajduje się schronisko o nadzwyczaj oryginalnej rzeźbie (przypomina jajko) i to właśnie obok niego w schronie zimowym, podróżnik spędził kolejną noc. Wczesnym rankiem o godzinie 2:30 następnego dnia wyruszył, aby zdobyć szczyt Mont Blanc. Cała droga wiedzie lodowcem i śnieżną granią. Poprzez zbocze Dome du Gouter dotarł do schronu Vallot (4362 m n.p.m.), a następnie doszedł do stromej grani Bossons. Wspinaczka wąskim i powietrznym grzbietem stumetrowej grani szczytowej wymaga wyjątkowej koncentracji. Jest to idealne miejsce na sprawdzenie swoich umiejętności, kondycji oraz wytrzymałości psychicznej przed zdobyciem Rekordu Świata na Elbrusie. Trasa była bardzo ciężka, grupa była zmuszona do trałowania (wytyczania szlaku) , ze względu na to, iż od wielu dni nikt nie wszedł na szczyt z powodu złej pogody i zamkniętego głównego schroniska Gouter. Od 140 lat temperatura powietrza nie była tak wysoka, jak tego lata, co spowodowało obfitość niebezpiecznych lawin kamienno-śnieżnych. Polakom udało się złapać okno dobrej pogody. Wielomiesięczne przygotowania, ciężka praca oraz samodyscyplina owocują zdobyciem przez Leszka Mikulskiego szczytu Mont Blanc dnia 18.08.2015 o godzinie 9:30. Wraz z nim weszła cała grupa polskich Alpinistów (Waldek i Dorota, Jacek i Estera, Patryk oraz przewodnik wysokogórski Zbyszek Bąk z Homohibernatus)
Po zdobyciu wyznaczonego celu Wrocławianin schodził do Nid d’Aigle, skąd dalej poruszał się kolejką górską. Do Polski wrócił po 8 dniach pobytu, aby zregenerować siły i przygotować się w pełni do II etapu, czyli głównego wyzwania - 2 × wejście oraz 2 × zjazd na snowboardzie ze szczytu Elbrusa w maksymalnie 24 godziny ( ELBRUS 2X2 CHALLENGE AUGUST 2015 WORLD RECORD IN 24H)
Pierwszy kontakt z cywilizacją. Jest sukces, udało się! Drugi etap wyprawy zakończył się zwycięstwem. Nie było łatwo, ale dałem rade. Więcej zdjęć i video relacji wkrótce. Musze po prostu odpocząć i wrócić do Polski. Teraz trzy dni zwiedzania. Dziękuję Wam wszystkim za wsparcie :)
pozdrawiam
Leszek Mikulski
Pogoda się zmienia i dlatego przyspieszamy atak szczytowy. Godzina 21 startujemy! Pierwsze wejście na szczyt, później zjazd. Planowo skończę ok. 7 rano. Godzina przerwy, posiłek i uzupełnienie płynów. O 9 rano znowu w górę na szczyt. Podejście około 10h , już będę bardzo zmęczony. W pełnym słońcu w dzień temperatura ok. 30 stopni, zaś w nocy spada do minus 30. Całe wyzwanie zakończę około godziny 8 wieczór 31 sierpnia 2015, więc sukces będziemy celebrować 1 września! :) Pojawił się tylko jeden problem. Alpinista, który miał ze mną wchodzić w nocy odmówił w ostatniej chwili. Część drogi pokonam sam. Ta myśl jest nieprzyjemna i ryzykowna, ale nie mam wyjścia. Dam z siebie wszystko i dokonam tego wyzwania. Trzymajcie mocno kciuki!!!
Rano około godziny 10 dotarliśmy do Skał Lenza znajdujących się na wysokości 4600 m n.p.m. Tak jak planowałem nie był to dzień przeznaczony tylko na aklimatyzację, ale również na próbę zjazdu na snowboardzie. Było ciężko. Miejscami śniegu było po kolana, w innych miejscach tylko niewielka jego ilość i lód. Głęboko, głęboko, nagle wypłycenie i lód na głębokości 3-10 cm. Gleba! Tak dokładnie, tutaj nie ma uklepanego śniegu, to istny off road. Starałem się trzymać ścieżki, którą udeptaliśmy wchodząc, ale się nie da. Ilekroć ją przecinam mam ostre wypłycenie, po chwili deska gubi przyczepność. Godziny z instruktorem w Alpach teraz procentują – wiem jak sobie radzić. Trasę, która wspinaliśmy się w 3h pokonuję w 20 minut. Czuję nogi, mięśnie drżą z wysiłku. Wniosek – zjechać będzie extremalnie ciężko, ale dam radę. Ze szczytu z kilkoma przerwami czy wywrotkami (mam nadzieję nielicznymi i niegroźnymi) zjadę w około godzinę. 10h wspinaczki, 1 h zjazdu z najwyższego punktu w Europie. Samo to już jest mega wyczynem.
Nasz 4 dzień wyprawy i druga noc bezpośrednio pod góra. Jesteśmy już w punkcie docelowym na 3800 m. n.p.m. u podstawy lodowca. To tzw. baza nr 2, skąd za 2-3 dni będę atakował szczyt, by ustanowić Rekord Świata. Dzisiejsze podejście było bardzo długie i ciężkie. Z Dzyhyli Su wystartowaliśmy około 9 rano. Pogoda była dobra, słoneczna, jedynie powyżej 3400 m. n.p.m. pojawiły się chmury, a z nimi wiatr i temperatura spadła do 5 stopni. Jesteśmy w zimowym obozie nr 2 i zaczynamy aklimatyzację. Jutro dzień dalszej aklimatyzacji plus kilka krótkich zjazdów na snowboardzie po lodowcu. Od wielu dni nikogo nie było na górze, duże opady śniegu zablokowały skutecznie działania alpinistów. Wierzę, że my będziemy mieli szczęście, w końcu prognoza pogody wygląda optymistycznie :)
3 dzień wyprawy Już za 3 dni atak szczytowy i ustanowienie nowego rekordu ;) Właśnie ruszamy z Jessentuki do miejsca zwanego Dzyhyli Su, czyli Gorące Wody w wolnym tłumaczeniu, znajdującego się na wysokości 2600 m n.p.m. Na pierwszy base camp dojedziemy uazami, a już jutro będziemy na 3800 m n.p.m. i zaczniemy aklimatyzacje.
Dziś wylot na Mineralne Wody, skąd Uazami zabiorą nas już na Jessentuki.
Moskwa, małe zwiedzanie i audiencja u Putina ;) Plac Czerwony, dobre jedzenie, a przed wieczorem regeneracja i sauna. Z niecierpliwością czekamy na zdobycie szczytu.